Witajcie!!
Są autorzy, których książki czytamy. I są tacy, których książki przeżywamy – a Robert Małecki od dawna należy dla mnie do tej drugiej kategorii. W mojej biblioteczce jego powieści mają swoje własne miejsce, niemal osobną półkę. To te tytuły, po które sięgam, kiedy chcę poczuć coś więcej niż tylko satysfakcję z dobrze opowiedzianej historii. Bo Małecki pisze tak, jakby prowadził czytelnika za rękę przez świat, który pulsuje niepokojem, emocją i tajemnicą. Jakby dokładnie wiedział, kiedy przyspieszyć tempo, a kiedy pozwolić, by cisza między zdaniami mówiła za niego.
Dlatego, kiedy sięgnęłam po „Zmorę. Czarną Toń”, wiedziałam jedno: to nie będzie zwykła lektura. I rzeczywiście – nie była. To powieść, która wciąga od pierwszej strony, oplata historią, niepokoi, zaskakuje i zostawia w czytelniku to charakterystyczne uczucie, które pojawia się tylko po naprawdę dobrych książkach. A kiedy ktoś pyta: „Dlaczego dopiero teraz wracasz z recenzją?”, odpowiadam szczerze: bo niektóre historie trzeba w sobie przeżyć, zanim opowie się o nich dalej. A ta książka właśnie do takich należy.
A że zbliżają się Mikołajki i Święta Bożego Narodzenia… cóż, uważam, że to idealny moment, by o tej powieści przypomnieć. Bo to znakomity prezent dla każdego, kto kocha mroczne zagadki i kryminalne emocje – dla męża, partnera, chłopaka, ale też dla przyjaciółki czy dziewczyny, które uwielbiają dobrą, inteligentną fabułę.



.jpg)