Witajcie,
Ta książka smakuje jak wykwintna belgijska pralinka – chrupiąca, zaskakująca, a w środku skrywa nieoczywiste nadzienie.
"W życiu jest czas kwitnięcia, owocowania i zbierania plonów. Zbierz z waszej historii, co ci potrzebne do przetrwania . A resztę zostaw. Pożegnaj to, co było, żeby w swoim czasie mogło rozkwitnąć nowe”.
Na
łamach powieści poznajemy Martę Kuleczkę, kobietę, która z pewnych względów
postanawia zacząć życie od nowa – w Belgii. Miało być spokojnie, nowocześnie,
belgijsko i czekoladowo. Ale życie pisze swoje scenariusze. Już podczas jednego
z pierwszych spacerów po ogrodzie botanicznym Marta znajduje… ciało. A gdy
wraca do domu – czeka tam na nią kolejny martwy znajomy o imieniu Robert. Brzmi
jak klasyczny kryminał? Nie do końca. Bo ta historia ma w sobie o wiele więcej
– humoru, absurdu i ciepła niż niejeden serial detektywistyczny.
Od
samego początku autorka wciąga nas w opowieść, która balansuje między komedią,
kryminałem, a opowieścią o poszukiwaniu siebie w nowym świecie. To książka,
która nie sili się na mroczne klimaty, ale też nie popada w sztuczną wesołość.
Świetnie oddaje chaos i absurd codzienności, a przy tym oferuje porządną porcję
zagadek i zaskakujących zwrotów akcji.
Sercem
tej opowieści są postacie – pełne koloru, charakteru i nieoczywistych historii.
Wśród nich wyróżnia się szczególnie babcia Therese, zwana babcią Teresą,
sąsiadka Marty, która z miejsca zdobyła moją sympatię. To właśnie za jej sprawą
miałam wrażenie, że jestem w belgijskim domu, popijając prawdziwą, gorącą
czekoladę i słuchając rodzinnych opowieści. Dzięki niej poznałam też kilka
belgijskich słów – jak choćby "schatje" czyli „kochanie” – i poczułam, że ta
książka naprawdę przenosi czytelnika za granicę, ale bez paszportu!
Obok
Teresy pojawiają się też inne niezapomniane postacie: Teodor, mąż Marty, jej
siostra Michalinka (Miśka), policjanci, którzy jak się okazują, też mają swoje
za „uszami”, zmarły Robert i oczywiście
Marta sama – nieco zagubiona, ale odważna, z dużym dystansem do rzeczywistości.
W ich relacjach jest coś bardzo ludzkiego – może chwilami przesadzonego, jak w
kabarecie, ale jednak bliskiego każdemu z nas.
Warto
wspomnieć o energicznej Miśce, czyli Michalinie- siostrze Marty– energicznej,
bezpośredniej, pełnej temperamentu – dodaje całej historii pikanterii i humoru.
To właśnie jej obecność wnosi dynamikę, która świetnie kontrastuje z bardziej
stonowaną Martą i pozwala spojrzeć na wydarzenia z zupełnie innej perspektywy.
„Śmierć
i belgijska czekolada” to w moim odczuciu książka również o relacjach międzyludzkich – tych
bliskich i tych z przymusu. O więziach, które bywają skomplikowane, nie zawsze
takie, jakie powinny być, a mimo to potrafią zaskoczyć i poruszyć. Czasami to,
co wydaje się oczywiste, okazuje się pozorne. I odwrotnie – w pozornym chaosie
pojawia się coś prawdziwego.
Jednym
z atutów powieści jest także tło obyczajowe – życie na emigracji. Marta
Moeglich pokazuje, że wyjazd za granicę to nie tylko zmiana adresu, ale i próba
zmierzenia się z samym sobą. Czasem uciekamy, by się odnaleźć. I choć ta
historia ubrana jest w lekki ton, przemyca całkiem ważne pytania – o samotność,
odwagę, wybory i to, co naprawdę znaczy „zacząć od nowa”.
„Śmierć
i belgijska czekolada” to książka idealna na lato. Lekka, zabawna, a
jednocześnie z intrygą, która naprawdę wciąga. To nie jest literatura z ciężkim
bagażem emocjonalnym – to raczej literacka pralinka, którą zjada się z
uśmiechem i odrobiną refleksji na koniec.
Na
koniec warto wspomnieć o ciekawym zabiegu literackim, który mocno wzmacnia
poczucie bliskości z bohaterami – są nim listy pisane do Magdy. Ta tajemnicza
adresatka staje się z czasem niemal naszym literackim alter ego. Dzięki listom
jeszcze lepiej rozumiemy emocje Marty i Miśki, a sama opowieść nabiera bardziej
osobistego i intymnego charakteru. To prosty, ale skuteczny sposób, by
czytelnik poczuł się jak powiernik tajemnicy, a nie tylko widz wydarzeń.
Jeśli
miałabym szukać porównań, to zdecydowanie jest to książka dla fanów kryminałów
„na wesoło” – takich jak kiedyś Joanna Chmielewska czy Olga Rudnicka. Kryminał
lekki, niezbyt mocny, a jednak potrafiący zaskoczyć. Mocny, mimo że zabawny.
No, myślę, że to fajna książka. Jeśli Was zainteresowałam to pamiętajcie-
premiera tej powieści już jutro!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Filia.
Polecam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz