wtorek, 22 lipca 2025

" Śmierć i belgijska czekolada"- Marta Moeglich- recenzja przedpremierowa

 

Witajcie,

Ta książka smakuje jak wykwintna belgijska pralinka – chrupiąca, zaskakująca, a w środku skrywa nieoczywiste nadzienie.


„Śmierć i belgijska czekolada” to lektura, którą pochłonęłam z ogromną przyjemnością, zanurzając się w detektywistyczną zagadkę z przymrużeniem oka i filiżanką gorącej czekolady w dłoni. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Filia miałam okazję przeczytać tę nietypową powieść Marty Moeglich – i był to czas naprawdę dobrze spędzony.
Premiera tej historii już jutro – 23 lipca 2025 roku!


Zapraszam do zapoznania się z moją recenzją przedpremierową!




"W życiu jest czas kwitnięcia, owocowania i zbierania plonów. Zbierz z waszej historii, co ci potrzebne do przetrwania . A resztę zostaw. Pożegnaj to, co było, żeby w swoim czasie mogło rozkwitnąć nowe”.

Na łamach powieści poznajemy Martę Kuleczkę, kobietę, która z pewnych względów postanawia zacząć życie od nowa – w Belgii. Miało być spokojnie, nowocześnie, belgijsko i czekoladowo. Ale życie pisze swoje scenariusze. Już podczas jednego z pierwszych spacerów po ogrodzie botanicznym Marta znajduje… ciało. A gdy wraca do domu – czeka tam na nią kolejny martwy znajomy o imieniu Robert. Brzmi jak klasyczny kryminał? Nie do końca. Bo ta historia ma w sobie o wiele więcej – humoru, absurdu i ciepła niż niejeden serial detektywistyczny.

 


Od samego początku autorka wciąga nas w opowieść, która balansuje między komedią, kryminałem, a opowieścią o poszukiwaniu siebie w nowym świecie. To książka, która nie sili się na mroczne klimaty, ale też nie popada w sztuczną wesołość. Świetnie oddaje chaos i absurd codzienności, a przy tym oferuje porządną porcję zagadek i zaskakujących zwrotów akcji.

 

Sercem tej opowieści są postacie – pełne koloru, charakteru i nieoczywistych historii. Wśród nich wyróżnia się szczególnie babcia Therese, zwana babcią Teresą, sąsiadka Marty, która z miejsca zdobyła moją sympatię. To właśnie za jej sprawą miałam wrażenie, że jestem w belgijskim domu, popijając prawdziwą, gorącą czekoladę i słuchając rodzinnych opowieści. Dzięki niej poznałam też kilka belgijskich słów – jak choćby "schatje" czyli „kochanie” – i poczułam, że ta książka naprawdę przenosi czytelnika za granicę, ale bez paszportu!




Obok Teresy pojawiają się też inne niezapomniane postacie: Teodor, mąż Marty, jej siostra Michalinka (Miśka), policjanci, którzy jak się okazują, też mają swoje za „uszami”,  zmarły Robert i oczywiście Marta sama – nieco zagubiona, ale odważna, z dużym dystansem do rzeczywistości. W ich relacjach jest coś bardzo ludzkiego – może chwilami przesadzonego, jak w kabarecie, ale jednak bliskiego każdemu z nas.

Warto wspomnieć o energicznej Miśce, czyli Michalinie- siostrze Marty– energicznej, bezpośredniej, pełnej temperamentu – dodaje całej historii pikanterii i humoru. To właśnie jej obecność wnosi dynamikę, która świetnie kontrastuje z bardziej stonowaną Martą i pozwala spojrzeć na wydarzenia z zupełnie innej perspektywy.

 


„Śmierć i belgijska czekolada” to w moim odczuciu  książka  również o relacjach międzyludzkich – tych bliskich i tych z przymusu. O więziach, które bywają skomplikowane, nie zawsze takie, jakie powinny być, a mimo to potrafią zaskoczyć i poruszyć. Czasami to, co wydaje się oczywiste, okazuje się pozorne. I odwrotnie – w pozornym chaosie pojawia się coś prawdziwego.

 

Jednym z atutów powieści jest także tło obyczajowe – życie na emigracji. Marta Moeglich pokazuje, że wyjazd za granicę to nie tylko zmiana adresu, ale i próba zmierzenia się z samym sobą. Czasem uciekamy, by się odnaleźć. I choć ta historia ubrana jest w lekki ton, przemyca całkiem ważne pytania – o samotność, odwagę, wybory i to, co naprawdę znaczy „zacząć od nowa”.

 

„Śmierć i belgijska czekolada” to książka idealna na lato. Lekka, zabawna, a jednocześnie z intrygą, która naprawdę wciąga. To nie jest literatura z ciężkim bagażem emocjonalnym – to raczej literacka pralinka, którą zjada się z uśmiechem i odrobiną refleksji na koniec.

 


Na koniec warto wspomnieć o ciekawym zabiegu literackim, który mocno wzmacnia poczucie bliskości z bohaterami – są nim listy pisane do Magdy. Ta tajemnicza adresatka staje się z czasem niemal naszym literackim alter ego. Dzięki listom jeszcze lepiej rozumiemy emocje Marty i Miśki, a sama opowieść nabiera bardziej osobistego i intymnego charakteru. To prosty, ale skuteczny sposób, by czytelnik poczuł się jak powiernik tajemnicy, a nie tylko widz wydarzeń.

 

Jeśli miałabym szukać porównań, to zdecydowanie jest to książka dla fanów kryminałów „na wesoło” – takich jak kiedyś Joanna Chmielewska czy Olga Rudnicka. Kryminał lekki, niezbyt mocny, a jednak potrafiący zaskoczyć. Mocny, mimo że zabawny. No, myślę, że to fajna książka. Jeśli Was zainteresowałam to pamiętajcie- premiera tej powieści już jutro!


Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Filia.

 

Polecam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz