Witajcie!
„[…]wszyscy
jesteśmy utkani z sekretów.”
Czasami w życiu nie
potrzeba wielkich słów ani wielkich czynów. Wystarczy drobny gest – uśmiech,
zainteresowanie, zwyczajne „jak się masz?”. Takie właśnie drobiazgi stają się, w moim odczuciu, punktem wyjścia do powieści Alicji Filipowskiej „Drobne przysługi”. To książka,
która nie narzuca się krzykliwą fabułą, lecz spokojnie i konsekwentnie otwiera
przed czytelnikiem swoje serce. Jeśli jesteście ciekawi moich przemyśleń to zapraszam do zapoznania się z moją
recenzją. Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Szara Godzina.
„ Drobne przysługi” to lektura,
która otula ciepłem niczym miękki koc, pod którym można się schować, kiedy
świat staje się zbyt głośny. Filipowska pokazuje codzienność zwykłych ludzi –
ich drobne radości, niewidoczne rany i niespełnione pragnienia. Jej bohaterka,
Halina, pracuje na poczcie i wiedzie życie na pozór przewidywalne, pełne
powtarzalnych obowiązków i znajomych twarzy. To kobieta cicha, niemal
przezroczysta, która zawsze stara się dogodzić innym, a coraz rzadziej pyta
samą siebie, czego tak naprawdę chce.
Jednak to nie tylko
powieść o kobietach. Autorka daje nam również postać Stefana o ciekawym
nazwisku – mężczyzny, który, choć z pozoru prosty i pogodny, także skrywa swoje
marzenia i ciężar rodzinnej historii. Jego obecność przy Halinie pokazuje, że
także mężczyźni chowają swoje tęsknoty głęboko w sercu, nierzadko w ciszy i
milczeniu. Dzięki temu Drobne przysługi stają się opowieścią uniwersalną – o
ludziach, niezależnie od płci, którzy niosą swoje niewidoczne historie.
„O pewnych rzeczach nie trzeba mówić. To się czuje, że ktoś może być samodzielny, samowystarczalny, ale samotny. Ból kryje się pod najbardziej promienistym uśmiechem.”
Czytając historie
napisaną przez Alicje Filipowską, miałam wrażenie, że siedzę w kuchni u Haliny,
że śmieję się z kobietami- Basią, Urszulą, Ewą i jednocześnie wsłuchuję w
zwierzenia Stefana. To niezwykłe poczucie bycia „w środku” opowieści, jakby Autorka
zaprosiła mnie do kręgu bohaterów i pozwoliła współodczuwać ich codzienność.
Rzadko trafia się książka, która w tak szczery i prosty sposób potrafi stworzyć
więź między światem literackim a czytelnikiem.
„Takie
życie. Jak już nam się wydaje, że wszystko mamy poukładane, to najbardziej
wkurza, jak nas zaskoczy czymś nowym.”
Filipowska nie ucieka się
do fajerwerków ani dramatycznych zwrotów akcji. Jej siłą jest uważność – ciche
obserwowanie życia małego miasteczka, w którym wszyscy się znają, a każdy
szczegół staje się tematem rozmów. To właśnie w tej zwyczajności kryje się magia:
niewielkie zdarzenia mogą obudzić tęsknotę za czymś innym, za własnym „więcej”.
„Drobne przysługi” to
powieść o odwadze, która rodzi się z małych rzeczy – z drobnego gestu,
z
jednego słowa, z cichego buntu przeciwko własnym ograniczeniom. To historia, w
której jest miejsce na humor, czułość, nostalgię, ale i gorycz – bo życie nigdy
nie jest tylko jasne albo tylko ciemne.
„Przez
wszystkie te lata nauczyłam się, że czasem nie potrzeba żadnych słów, wystarczy
być. Zrobić miejsce dla bólu, łez i smutku. Nie pytać, nie mówić, że będzie
dobrze, nie kłamać, że ktoś jest silny i ze wszystkim sobie poradzi, kiedy właśnie
leży zwinięty w kłębku swojej rozpaczy
u naszych stóp. Po prostu zrobić miejsce
i czekać.”
Moim zdaniem „Drobne przysługi”
to książka wyjątkowa, refleksyjna i niezwykle ludzka. Można ją podarować mamie,
przyjaciółce, sąsiadowi, a nawet… sobie samemu. Bo przypomina, że warto
zatrzymać się i spojrzeć na siebie oraz innych z większą czułością. A przede
wszystkim – że nasze życie w istocie składa się właśnie z drobnych przysług,
które potrafią zmienić wszystko.
Powieść wydana w dużym
formacie z większą czcionką. Polecam!
Katja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz