Strony

niedziela, 15 czerwca 2025

"Dom Róży"-Anna Stryjewska

 Witajcie,

dzisiaj chciałabym Was zaprosić do lektury powieści napisanej przez Annę Stryjewską pt. "Dom Róży". Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa Szara Godzina.  Bardzo dziękuję!





 Dom Róży” – powrót do siebie

Niektóre książki czyta się sercem. Nie dla zwrotów akcji, nie dla fabularnego rozmachu – lecz dla cichego poruszenia, jakie zostawiają w duszy. "Dom Róży' Anny Stryjewskiej jest właśnie taką opowieścią. Subtelną, powolną, nienarzucającą się. A jednak… trafiającą w miejsca, o których już dawno myśleliśmy, że przestały boleć. Może dlatego, że opowiada o życiu – tym zwykłym, utkanym z niedopowiedzeń, wyborów, strat i drobnych zwycięstw.

 

„Popękana od zewnątrz […]Poraniona od środka.”

 

Rozalia – bohaterka książki – przypomina wiele kobiet, które znałam lub o których słyszałam przy kuchennym stole, z ust babci lub sąsiadki. Kobieta dojrzała, z przeszłością o ciężarze nie do opowiedzenia, ale i z wewnętrzną siłą, która nie pozwala się złamać. Nazywają ją twardą – ale to twardość uformowana nie z zimna, a z doświadczenia. Taka, która uczy, jak znosić ból, nie rezygnując z czułości.

 


Czytając Dom Róży, miałam wrażenie, że wracam do miejsc, które znam od lat – nie geograficznie, ale emocjonalnie. Do tych chwil, gdy jako dziecko słuchałam dorosłych rozmawiających o tym, „jak to było za komuny” – kiedy trzeba było kombinować, żeby coś zdobyć, kiedy raj znajdowało się w paczce od cioci z Zachodu albo w nowej parze butów z bazaru. Właśnie takie obrazy, z pozoru przyziemne, Stryjewska ożywia z niezwykłą czułością. Bo ten dom Róży to nie tylko przestrzeń z drewnianym gankiem i kwitnącym ogrodem – to także archiwum marzeń, pragnień i niespełnień.

 

„Ten silniejszy i odważniejszy ma zawsze gorzej”

 

Narracja przeplata teraźniejszość z przeszłością – przeszłość z czasami PRL-u, młodością bohaterki, pierwszymi zawodami i próbami życia po swojemu. Teraźniejszość zaś przynosi starość, samotność, chorobę, niezrozumienie – ale także momenty ciszy, które pozwalają na refleksję i powolne dochodzenie do prawdy o sobie. To właśnie to przenikanie się czasów sprawia, że Dom Róży działa jak lustro. Zmusza, by się w nim przejrzeć i zapytać: a co ja zrobiłam ze swoim życiem?


 


Rozalia- Róża nie jest postacią cukierkową. Jej wybory bywają trudne do zrozumienia. Momentami odpycha, innym razem wzrusza. Ale właśnie dlatego jest tak prawdziwa. Jej niezgoda na to, by inni decydowali za nią, nawet wtedy, gdy ma za sobą udar, gdy ciało odmawia posłuszeństwa – jest przejawem cichej, ale konsekwentnej walki o godność. Bo niezależność nie zna wieku. Nie wyczerpuje się z czasem. Jest jak dom – nawet stary i popękany, nadal może być miejscem, które chroni.

 

Ważnym tematem, którym poruszyła Autorka w swojej powieści jest  relacja Rozalii z córką – pełna napięć, niedopowiedzeń, wzajemnych pretensji i niewysłuchanych emocji. Bo przecież każda matka była kiedyś córką, a każda córka – jeśli tylko czas pozwoli – będzie musiała się kiedyś zmierzyć z własną matką w nowym świetle. Stryjewska pokazuje to starcie pokoleń bez osądu – z empatią, która pozostawia miejsce zarówno dla bólu, jak i zrozumienia.

 


Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na bardzo ważny temat. Szczególną wymowę ma w książce motyw domowego sklepiku – niepozornego, ale pełnego znaczeń. To nie tylko miejsce handlu, lecz przestrzeń kobiecej wspólnoty. Tam, między swetrami z Turcji a sukienkami z Jugosławii, bohaterki książki odzyskiwały coś więcej niż nową bluzkę – odzyskiwały poczucie bycia ważną, zauważoną. Kiedyś moda była aktem oporu, a to, co dziś wydaje się trywialne, wówczas było symbolem wolności.

 

Podsumowanie

 

„Dom Róży” to opowieść utkane z ciszy, z przemilczeń, z westchnień kobiet, które nie zawsze miały prawo mówić głośno. To historia o dojrzewaniu nie tylko do miłości, ale i do samotności. O tym, że nie zawsze trzeba wszystko rozumieć, by coś poczuć.

 

Dla mnie ta książka była nie tylko literacką przygodą, ale też okazją do zatrzymania się. Do zastanowienia, jak wiele mamy wspólnego z kobietami, które wydają się być z innej epoki. Bo choć zmieniły się czasy, potrzeba szacunku, wolności i prawa do decydowania o sobie – to wciąż te same potrzeby.

 

Anna Stryjewska oddała głos tym, które zwykle milczą. Pokazała, że każdy dom – nawet najbardziej zniszczony – może być miejscem odrodzenia. I że nie trzeba krzyczeć, by zostać usłyszaną.

„Dom Róży” to książka, do której się wraca. Może nie po odpowiedzi, ale po zrozumienie. I po ukojenie.

 

Przeczytaj, bo naprawdę warto.

Warto dla pięknego języka, który niesie emocje bez patosu. Warto dla historii, która porusza, ale nie przytłacza – pozwala się zanurzyć, ale nie tonąć. Dla bohaterek, z którymi łatwo się utożsamić – mimo różnic pokoleniowych, doświadczeń i życiowych ścieżek.

To jedna z tych opowieści, które zostają w człowieku na długo. Wracają w myślach w najmniej spodziewanym momencie. I przypominają, że wrażliwość, czułość i siła mogą iść ramię w ramię.

 

Dlatego – sięgnij po „Dom Róży”. Nie po to, by tylko przeczytać książkę, ale by coś w sobie odnaleźć. Edycja książki wydana z dużym, wygodnym drukiem.

 

Za egzemplarz recenzencki raz jeszcze dziękuję Wydawnictwu Szara Godzina.

Polecam!

1 komentarz: