Witajcie,
dzisiaj chciałabym Was zaprosić do lektury powieści napisanej przez Annę Stryjewską pt. "Dom Róży". Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa Szara Godzina. Bardzo dziękuję!
Niektóre książki czyta
się sercem. Nie dla zwrotów akcji, nie dla fabularnego rozmachu – lecz dla
cichego poruszenia, jakie zostawiają w duszy. "Dom Róży' Anny Stryjewskiej jest
właśnie taką opowieścią. Subtelną, powolną, nienarzucającą się. A jednak… trafiającą
w miejsca, o których już dawno myśleliśmy, że przestały boleć. Może dlatego, że
opowiada o życiu – tym zwykłym, utkanym z niedopowiedzeń, wyborów, strat i
drobnych zwycięstw.
„Popękana
od zewnątrz […]Poraniona od środka.”
Rozalia – bohaterka
książki – przypomina wiele kobiet, które znałam lub o których słyszałam przy
kuchennym stole, z ust babci lub sąsiadki. Kobieta dojrzała, z przeszłością o
ciężarze nie do opowiedzenia, ale i z wewnętrzną siłą, która nie pozwala się złamać.
Nazywają ją twardą – ale to twardość uformowana nie z zimna, a z doświadczenia.
Taka, która uczy, jak znosić ból, nie rezygnując z czułości.
Czytając Dom Róży, miałam
wrażenie, że wracam do miejsc, które znam od lat – nie geograficznie, ale
emocjonalnie. Do tych chwil, gdy jako dziecko słuchałam dorosłych
rozmawiających o tym, „jak to było za komuny” – kiedy trzeba było kombinować,
żeby coś zdobyć, kiedy raj znajdowało się w paczce od cioci z Zachodu albo w
nowej parze butów z bazaru. Właśnie takie obrazy, z pozoru przyziemne,
Stryjewska ożywia z niezwykłą czułością. Bo ten dom Róży to nie tylko
przestrzeń z drewnianym gankiem i kwitnącym ogrodem – to także archiwum marzeń,
pragnień i niespełnień.
„Ten
silniejszy i odważniejszy ma zawsze gorzej”
Narracja przeplata
teraźniejszość z przeszłością – przeszłość z czasami PRL-u, młodością
bohaterki, pierwszymi zawodami i próbami życia po swojemu. Teraźniejszość zaś
przynosi starość, samotność, chorobę, niezrozumienie – ale także momenty ciszy,
które pozwalają na refleksję i powolne dochodzenie do prawdy o sobie. To
właśnie to przenikanie się czasów sprawia, że Dom Róży działa jak lustro.
Zmusza, by się w nim przejrzeć i zapytać: a co ja zrobiłam ze swoim życiem?
Rozalia- Róża nie jest
postacią cukierkową. Jej wybory bywają trudne do zrozumienia. Momentami
odpycha, innym razem wzrusza. Ale właśnie dlatego jest tak prawdziwa. Jej
niezgoda na to, by inni decydowali za nią, nawet wtedy, gdy ma za sobą udar,
gdy ciało odmawia posłuszeństwa – jest przejawem cichej, ale konsekwentnej
walki o godność. Bo niezależność nie zna wieku. Nie wyczerpuje się z czasem.
Jest jak dom – nawet stary i popękany, nadal może być miejscem, które chroni.
Ważnym tematem, którym
poruszyła Autorka w swojej powieści jest relacja Rozalii z córką – pełna napięć,
niedopowiedzeń, wzajemnych pretensji i niewysłuchanych emocji. Bo przecież
każda matka była kiedyś córką, a każda córka – jeśli tylko czas pozwoli –
będzie musiała się kiedyś zmierzyć z własną matką w nowym świetle. Stryjewska
pokazuje to starcie pokoleń bez osądu – z empatią, która pozostawia miejsce
zarówno dla bólu, jak i zrozumienia.
Chciałabym jeszcze zwrócić
uwagę na bardzo ważny temat. Szczególną wymowę ma w książce motyw domowego
sklepiku – niepozornego, ale pełnego znaczeń. To nie tylko miejsce handlu, lecz
przestrzeń kobiecej wspólnoty. Tam, między swetrami z Turcji a sukienkami z
Jugosławii, bohaterki książki odzyskiwały coś więcej niż nową bluzkę –
odzyskiwały poczucie bycia ważną, zauważoną. Kiedyś moda była aktem oporu, a
to, co dziś wydaje się trywialne, wówczas było symbolem wolności.
Podsumowanie
„Dom Róży” to opowieść
utkane z ciszy, z przemilczeń, z westchnień kobiet, które nie zawsze miały
prawo mówić głośno. To historia o dojrzewaniu nie tylko do miłości, ale i do
samotności. O tym, że nie zawsze trzeba wszystko rozumieć, by coś poczuć.
Dla mnie ta książka była
nie tylko literacką przygodą, ale też okazją do zatrzymania się. Do
zastanowienia, jak wiele mamy wspólnego z kobietami, które wydają się być z
innej epoki. Bo choć zmieniły się czasy, potrzeba szacunku, wolności i prawa do
decydowania o sobie – to wciąż te same potrzeby.
Anna Stryjewska oddała
głos tym, które zwykle milczą. Pokazała, że każdy dom – nawet najbardziej
zniszczony – może być miejscem odrodzenia. I że nie trzeba krzyczeć, by zostać
usłyszaną.
„Dom Róży” to książka, do
której się wraca. Może nie po odpowiedzi, ale po zrozumienie. I po ukojenie.
Przeczytaj, bo naprawdę
warto.
Warto dla pięknego
języka, który niesie emocje bez patosu. Warto dla historii, która porusza, ale
nie przytłacza – pozwala się zanurzyć, ale nie tonąć. Dla bohaterek, z którymi
łatwo się utożsamić – mimo różnic pokoleniowych, doświadczeń i życiowych ścieżek.
To jedna z tych
opowieści, które zostają w człowieku na długo. Wracają w myślach w najmniej
spodziewanym momencie. I przypominają, że wrażliwość, czułość i siła mogą iść
ramię w ramię.
Dlatego – sięgnij po „Dom Róży”. Nie po to, by tylko przeczytać książkę, ale by coś w sobie odnaleźć. Edycja książki wydana z dużym, wygodnym drukiem.
Za egzemplarz recenzencki
raz jeszcze dziękuję Wydawnictwu Szara Godzina.
Polecam!
Chętnie poznam tę historię :)
OdpowiedzUsuń